Od czego się zaczęło?
W marcu 2018 roku na przyrzecznej ścieżce przedmieścia Tajpej dało wyczuć się dziwny odór. Zdarzało się to regularnie, jako że w tym miejscu rzeka Danshui często wyrzuca na brzeg martwe ryby, przez co lokalni mieszkańcy nie zwrócili początkowo na nieprzyjemny zapach uwagi. Pewnego dnia na miejsce przyjechało 30 policjantów i po trzech godzinach poszukiwań, odnaleziono martwe ciało brzemiennej osiemnastolatki - Poon Hiu-wing.
Miesiąc wcześniej przebywała ona na Tajwanie wraz ze swoim partnerem, dziewiętnastoletnim Chang Tong-kaiem. Para z Hongkongu spędzała na wyspie romantyczne wakacje, aż ostatniej nocy przed lotem powrotnym doszło między nimi do sprzeczki, w trakcie której Chan dowiedział się, że był wielokrotnie zdradzany, a dziecko noszone przez Poon nie jest jego. W ataku wściekłości zabił swoją wybrankę, a jej zwłoki wywiózł na obrzeża miasta w jej różowej walizce, co uwieczniły kamery hotelowe i przystanki metra. Po powrocie do Hongkongu, szybko stał się głównym podejrzanym zaginięcia Poon, które wcześniej zgłosili jej rodzice. Wkrótce przyznał się do winy i wskazał miejsce, w którym ukrył ciało.
Ta okropna historia mogłaby posłużyć jako motyw kryminału, jednak zamiast stać się zalążkiem filmu, sprowokowała największe protesty publiczne w historii Hongkongu, zwracając na siebie uwagę całego świata. Doszło bowiem do precedensu. Od razu po odnalezieniu ciała Poon, hongkońska policja aresztowała Chana, jednak ostatecznie mogła go oskarżyć jedynie za defraudacje pieniędzy, które ukradł partnerce zabierając jej dokumenty i karty kredytowe. Morderstwo miało miejsce na Tajwanie i to policja w Tajpej wydała nakaz aresztowania za zabójstwo, a nie istnieją procedury prawne w ramach których można by dokonać ekstradycji Chana z Hongkongu na Tajwan.
Atak na politykę "jeden kraj, dwa systemy"
W 1997 roku Hongkong przestał być kolonią brytyjską i zgodnie ze Wspólną Deklaracją wynegocjowaną w 1985 roku miedzy Deng Xiaopingiem a Margaret Thatcher, rozpoczął się 50-letni okres przejściowy, podczas którego region przeszedł pod panowanie Chin, jednak zachowując pewne znamiona autonomii. Przyznany mu status Specjalnego Regionu Administracyjnego oznaczał, że kwestie obronności i polityki zagranicznej podlegać miały Pekinowi, jednak Hongkong pozostać miał całkowicie suwerenny w zakresie prawa, polityki wewnętrznej, kultury, oświaty i kwestiach finansowych, utrzymując własną walutę, dolara hongkońskiego. Rozwiązanie to zostało nazwane polityką "jeden kraj, dwa systemy". Na początku lat 80. zostało ono wcześniej zaproponowane rządzącemu na Tajwanie Kuomintangowi jako sposób na zjednoczenie narodu chińskiego, gwarantując wyspie pewną niezależność od Pekinu. Okres przejściowy dla Hongkongu miał tym samym być przykładem dla rządzących w Tajpej, że ci nie mają się czego obawiać w kwestii połączenia z Chińską Republiką Ludową. Jednym z warunków Wspólnej Deklaracji ze Zjednoczonym Królestwem był brak możliwości ekstradycji więźniów aresztowanych w Hongkongu do Chin kontynentalnych, uniemożliwiając Pekinowi ingerencję w wolność słowa i działalność opozycji.
Oczywista sprawa Chana i Poon posłużyła władzom jako pretekst do wypełnienia tej luki. Rodzice Poon żądali sprawiedliwości, co było propagowane przez lokalną telewizję i prasę. Dla Pekinu Tajwan jest jednak zbuntowaną prowincją, a więc nie może być uznawany przez Hongkong jako odrębne i niezależne terytorium. Kontrowersyjna ustawa o ekstradycji dotyczyła więc Chin jako całości i zezwalała na przekazywanie więźniów innym jurysdykcjom, do Macau, Chin kontynentalnych i na Tajwan. Dodatkowo, została ona rozszerzona o szereg innych przestępstw, co zaalarmowało mieszkańców Hongkongu, że legislacja nie służy rozwiązaniu sprawy Chana i Poon, a jest zamachem na niezależność ich terytorium od Komunistycznej Partii Chin. Rząd usprawiedliwiał się z kolei, że ma ona zapobiec napływu przestępców szukających w Hongkongu azylu.
Zmartwione pokolenie
Nie jest to pierwszy raz, kiedy mieszkańcy Hongkongu martwią się o wpływ Partii na ich unikatowy system. W prawdzie terytorium nie jest pełną demokracją, jako że Pekin może blokować niesprzyjające mu kandydatury, to jednak mini-konstytucja gwarantuje prawa jednostki i wolność słowa, z czego Hongkończycy są bardzo dumni, obawiając się jednocześnie ingerencji KPCh w ich sprawy wewnętrzne. W 2003 zablokowali prawo zezwalające na wysokie kary dla zdrajców narodu co zostało odebrane jako atak na opozycjonistów. W 2012 studenci i uczniowie udaremnili wprowadzenie nowej podstawy programowej, która miała być pro partyjną propagandą. Dotychczas najbardziej głośny był jednak tak zwany ruch parasolek w 2014 roku. Ludzie wyszli na ulice po ogłoszeniu wycofania się z obietnicy wyboru szefa egzekutywy w bezpośrednich wyborach demokratycznych. Centrum miasta zostało wówczas zablokowane przez protestujących na 79 dni. Wielokrotnie dochodziło do brutalnych starć z policją i choć sprawa uzyskała rozgłos międzynarodowy, lokalnym władzom udało się utrzymać status quo i protesty ostatecznie stłumiono, lecz niezadowolenie pozostało wśród mieszkańców i już 5 lat później ponownie dało o sobie znać.
Podczas tego czasu, starano się dławić pro niepodległościowe nastroje, głównie wśród młodzieży, która przede wszystkim utożsamiała się jako obywatele Hongkongu, a nie Chin i martwiła się o przyszłość terytorium po 50 letnim okresie przejściowym w 2047 roku. Dochodziło do niewyjaśnionych zniknięć, zastraszano studentów przed wstąpieniem do ruchów społecznych, rozwiązywano niepokojące władze organizacje, odwoływano krytycznie nastawionych do Pekinu deputowanych, blokowano kandydatury liderów poprzednich protestów, i aresztowano ich najzagorzalszych uczestników. Wydawać się mogło, że społeczeństwo już się pogodziło, podczas gdy tak na prawdę zbierało w sobie siłę i potrzebowało kolejnego punktu zapalnego by wyjść z powrotem na ulicę.
Przelana czara goryczy
Ustawa o ekstradycji od początku budziła obawy i już od lutego 2019 roku powodowała liczne wystąpienia mieszkańców. Do przełomu doszło jednak dopiero 12 czerwca. W dzień głosowania nad ustawą, na ulice miasta wyszło ponad milion osób i zablokowało obrady parlamentu, a 4 dni później, według niektórych rachunków, nawet 2 miliony domagały się cofnięcia ustawy. Szefowa Egzekutywy – Carrie Lam, obiecała wstrzymać proces legislacji, dopóki nie dojdzie w jej sprawie do porozumienia z mieszkańcami, jednak nie chciała zadeklarować całkowitego jej wycofania. Niestety dla niej, pozbycie się legislacji nie było już jedynym żądaniem protestujących. Domagano się łącznie pięciu roszczeń. Oprócz porzucenia wspomnianej umowy, postulowano również o wszczęcie niezależnego dochodzenia w sprawie brutalności policji, zdjęcia oskarżeń wobec protestujących, zaprzestania nazywania protestów zamieszkami oraz ustąpienia Carrie Lam i przeprowadzenie w pełni demokratycznych wyborów.
Od tamtej pory, protesty tylko rosły na sile. 1 lipca demonstranci włamali się do siedziby parlamentu, wybijając w niej okna i niszcząc fasadę budynku. Świat zaczęły obiegać nagrania przedstawiające brutalność zamaskowanej policji wobec często niewinnych cywili. Trzy tygodnie później zbezczeszczono publicznie godło narodowe ChRL, na co lokalny garnizon militarny wkrótce odpowiedział publikacją materiału, na którym chińskie wojsko ćwiczy tłumienie protestów. Zaczęto obawiać się, że w Hongkongu może dojść do powtórki z wydarzeń czerwca 1989 roku na placu Tiananmen, kiedy Pekin bezlitośnie stłamsił prodemokratyczne manifestacje wystawiając czołgi przeciwko cywilom, co doprowadziło do śmierci nawet 2,5 tysiąca osób.
W sierpniu z powodu zamieszek na dwa dni zamknięte zostało obsługujące 75 milionów pasażerów rocznie lotnisko. Słynna lokalna linia lotnicza Cathay Pacyfic zwolniła wszystkich pracowników mających cokolwiek wspólnego z protestami, po tym jak dostała zakaz lotów do Chin kontynentalnych z członkami załogi, którzy byli zidentyfikowani podczas manifestacji. Doprowadziło to do drastycznego spadku jej akcji i bojkotu mieszkańców. Policja przestała wydawać pozwolenia na rejestrowane zgromadzenia publiczne co doprowadziło do zwiększenia chaosu na ulicach i radykalizacji manifestacji. W kierunku funkcjonariuszy zaczęły latać koktajle Mołotowa, na które odpowiadano armatkami wodnymi i ostrzałami gumową amunicją.
We wrześniu rząd ogłosił wycofanie się z ustawy o ekstradycji. Był to zbyt późny i zbyt drobny gest wobec protestujących, którzy walczyli już o pełną stawkę jaką jest całkowita niezależność demokratycznego Hongkongu. Zgodzono się więc na kolejne ustępstwa jak dochodzenie w sprawie bestialskich aktów policji, czy powiększenie liczby deputowanych wybieranych w wolnych wyborach, czego nie udało się osiągnąć podczas ruchu parasolek w 2014 roku. Instytucja badająca zachowanie policji nie okazała się jednak wystarczająco niezależna, a w sprawie wyborów to Pekin dalej miałby decydować kto może kandydować, co nie wystarczyło nawet na drobne załagodzenie manifestacji. Na ulice trafił slogan „pięć żądań, ani jednego mniej”.
W obawie przed zamieszkami odwołane zostały obchody 70-lecia proklamowania Chińskiej Republiki Ludowej. Podczas gdy na kontynencie jubileuszowi 1 października towarzyszyły liczne i huczne uroczystości, mieszkańcy Hongkongu wyszli na ulice z własnym hasłem, które nazwali „dniem żałoby”. Ostatecznie doszło do starć z policją, wskutek których ponad sto osób zostało rannych, zarówno cywili jak i funkcjonariuszy, w tym pierwsza od rozpoczęcia protestów ofiara ostrej amunicji. Po wprowadzeniu 4 października zakazu zakrywania twarzy podczas zgromadzeń publicznych, co miało władzom ułatwić identyfikację najzagorzalszych radykałów, doszło do licznych niszczeń mienia i ataków na stacje metra, które na jeden dzień zostało zatrzymane po raz pierwszy od 40 lat. Wiele stacji pozostawało zamknięte przez kolejny tydzień co dodatkowo paraliżowało miasto. Coraz większy niepokój Pekinu zobrazowany został poprzez podwojenie stacjonujących na granicy z Hongkongiem wojsk Chińskiej Armii Ludowo-Wyzwoleńczej.
To już nie to samo miasto
Wielu obserwatorów spodziewało się, że protesty będą stopniowo wygasać z uwagi na znaczenie finansowego centrum Azji jakim jest Hongkong, jednak te z tygodnia na tydzień tylko nabierały na sile i bezwzględności. Wskutek obrażeń po upadku z wysokości uciekając przed policją, 8 listopada zmarła pierwsza ofiara śmiertelna protestów. Po raz kolejny zostały one podsycone i zradykalizowane. Spontaniczne manifestacje, blokady ulic, płonące pojazdy, powybijane witryny, brutalne starcia z policją, niewyjaśnione zgony, paraliż transportu zbiorowego, zamknięte stacje metra czy niszczenie obiektów publicznych stało się niestety codziennością na ulicach Hongkongu.
Obiektem ataków są przede wszystkim lokale należące do Chin kontynentalnych. Dotychczas doszło do zniszczeń siedzib agencji prasowej Xinhua, czy biura technologicznego giganta Xiaomi. Na ulicach często dochodzi do kłótni i wymiany wyzwisk pomiędzy przybyszami z kontynentu a Hongkończykami. W obawie przed złośliwymi komentarzami i uwagami, Chińczycy zaczęli unikać rozmawiania po mandaryńsku (powszechnym językiem w Hongkongu jest kantoński). Niepewnie czuli się przede wszystkim studenci wśród których znajduje się najwięcej radykalnych protestujących. Wzrastająca wzajemna wrogość doprowadziła do dramatycznego spadku turystów z kontynentu.
Świat obawia się nie tylko interwencji militarnej, ale także wprowadzenia użycia przez hongkońską egzekutywę na szersza skalę, swego rodzaju stanu wyjątkowego, na który zezwala mu Rozporządzenie w Sprawie Przepisów Nadzwyczajnych (z ang. Emergency Regulations Ordinance). Jest to postkolonialny zapis, autoryzujący szefa egzekutywy do ingerowania w swobody obywatelskie w kryzysowych sytuacjach. Dotychczas, proces ten został jedynie wykorzystany do wprowadzenia wspomnianego wcześniej zakazu zakrywania twarzy. Jego możliwości są jednak znacznie szersze. Przy jego użyciu, Carrie Lam mogłaby w każdej chwili m.in. wprowadzić cenzurę i godzinę policyjną, nakazać aresztowania i deportacje lub, czego najbardziej obawia się biznes, zając prywatne aktywa.
Nie tylko sektor turystyczny odczuwa bowiem skutki wielomiesięcznych zamieszek. Dane finansowe za trzeci kwartał 2019 roku wskazują, że Hongkong znalazł się w stanie technicznej recesji spowodowanej spadkiem eksportu i konsumpcji. Ówczesne prognozy wskazywały również, że jeżeli protesty nie ucichną, regres gospodarczy uderzy jeszcze mocniej i zawita do Hongkongu przynajmniej na cały 2020 roku, co mogło mieć konsekwencje sięgające znacznie dalej niż Delta Rzeki Perłowej.
Finansowe znaczenie Hongkongu
Zamieszkany przez 7,5 miliona osób Hongkong to obecnie 32 gospodarka świata, plasując się przed Irlandią i Izraelem. Jeszcze w 1993 roku, jego PKB było zaledwie cztery razy mniejsze od Chin kontynentalnych. Państwo Środka rozwijało się w ostatnich dekadach znacznie szybciej i dziś wskaźnik ten jest już 33 razy mniejszy. Samo przygraniczne miasto Shenzen, będące pół wieku temu zaledwie wioską, produkcje obecnie więcej wartości dodanej. W 1997 roku niemal połowa eksportu chińskiego szła w świat przez Hongkong. Będące w Światowej Organizacji Handlu państwo-miasto służyło jako brama do Chin. Mając specjalne relacje z Pekinem produkty mogły bezcłowo trafiać najpierw do Hongkongu, a następnie do innych krajów omijając w ten sposób restrykcje wobec państw spoza WTO. W 2001 roku manewr ten nie był już konieczny, jako że Chiny uzyskały upragniony status członka tej organizacji i dzisiaj Hongkong odpowiada za jedynie 12% eksportu ChRL. To wciąż znaczący udział, jednak uzależnienie nie jest już jednoznaczne.
Hongkong stanowił również centrum rozliczeniowe dla chińskiego yuana i był de facto reprezentantem chińskiego rynku finansowego. Jeszcze w 1997 roku rynek akcji w samym Hongkongu był dwa razy większy niż w całych Chinach kontynentalnych. Te jednak wskutek bezprecedensowego wzrostu gospodarczego, rozwinęły rynki wewnętrzne tak, że dziś sytuacja przedstawia się dokładnie na odwrót. Chińska waluta staje się również coraz powszechniejsza w transakcjach międzynarodowych i wiele innych centr finansowych na całym świecie dopuszcza rozliczenia w yanach. Dodatkowo w Chinach od nowego roku obowiązuje nowe prawo o inwestycjach zagranicznych, gwarantujące większa ochronę kapitałowi zewnętrznemu, przez co protekcyjne manewry przez liberalny Hongkong nie będą już tak konieczne. Na nowe centrum finansowe wschodniej Azji lansowany jest przez Pekin Szanghaj, gdzie na Hongkong patrzy się w kategoriach konkurencji.
Chinom bez wątpienia udało się ograniczyć uzależnienie od Hongkongu i jego rola w wprowadzaniu chińskiego kapitału na świat regularnie maleje. Dalej jest jednak najważniejszym centrum finansowym Azji i uznawany jest za najbardziej wolnorynkową gospodarkę, co przyciąga do niego transakcje największych firm i banków świata. Specjalny status regionu pozwala mu dodatkowo na negocjowanie własnych umów handlowych, przez co nie dotyczą go amerykańskie sankcje czy embargo niektórych produktów, których eksport do ChRL jest zakazany. W obliczu narastającej wojny handlowej i w dobie wzrastających taryf międzynarodowych, znaczenie Hongkongu jako chińskiego okna na świat może ponownie wzrosnąć. Co więcej, jego autonomia od lat przyciągała biznesmenów chcących robić interesy z Chińczykami, jednak obawiającymi się autorytarnych rządów KPCh. Umowa o ekstradycji uderzałaby również w nich, jako że zabrała by im poczucie bezpieczeństwa, że nie dosięgną ich restrykcyjne prawa obowiązujące na kontynencie, przez co reprezentanci sektora finansowego również przyłączyli się do protestów.
Inicjator przyjętej ostatnio przez amerykański Kongres Ustawy o Prawach Człowieka i Demokracji w Hongkongu (z ang. Hong Kong Human Rights and Democracy Act) – Marco Rubio, postawił sprawę jasno. Autonomia Hongkongu, pisał na Twitterze, jest powodem dla którego USA traktują terytorium inaczej niż Chiny. Jeżeli zostanie wprowadzony stan wyjątkowy ingerujący w wolność jego mieszkańców, Stany Zjednoczone zaczną postrzegać miasto jako część Chin kontynentalnych. Ustawa zezwala na sankcjonowanie chińskich i hongkońskich oficjeli odpowiedzialnych za łamanie praw człowieka i ograniczanie swobód obywatelskich w Hongkongu i jest jasnym sygnałem, że Stany Zjednoczone stoją murem za miastem. Protesty mogą więc posłużyć jako karta przetargowa w negocjacjach handlowych między ChRL a USA, wynosząc spór poza jedynie kwestie gospodarcze.
Drugie dno protestów
Niewątpliwie, zamach na niezależność Hongkongu, jest głównym powodem dla którego jego dumni mieszkańcy zdecydowali się sprzeciwić władzy. Nie sposób jednak nie zauważyć, że podobnie radykalizujące się protesty przed początkiem pandemii miały miejsce w wielu częściach świata. Tak zwane Extinction Rebellion w Wielkiej Brytanii i Stanach Zjednoczonych, ruch żółtych kamizelek we Francji, czy liczne protesty w Ameryce Południowej to tylko niektóre przykłady demonstrowanego wówczas niezadowolenia społecznego. Choć czynniki, które ostatecznie sprowokowały ludzi do wyjścia na ulice są w tych przypadkach różne, to protesty mają ze sobą sporo wspólnego. Pokazują one niezadowolenie z klasy politycznej wskazując na palące problemy, jak nierówności społeczne czy kwestie klimatyczne, którymi ta się nie zajmuje. Są to zazwyczaj zdecentralizowane ruchy reprezentowane przez sfrustrowaną pogarszającą się swoją sytuacją materialną spowodowanym długoletnim spowolnieniem gospodarczym klasę średnią. Ludzie odnoszą wrażenie, że mają coraz mniej do powiedzenia w kwestiach politycznych, co w połączeniu z siłą mediów społecznościowych prowadzi do radykalizacji i mobilizacji społeczeństw.
W przypadku Hongkongu złość mieszkańców bierze się również z wzrastających nierówności dochodowych i pogarszających się coraz szybciej warunków mieszkaniowych, które w tym miejscu dochodzą do sytuacji ekstremalnych. Współczynnik Giniego mierzący nierówności dochodowe, jest w Hongkongu jednym z najwyższych na świecie i wyprzedzają go głównie słabo rozwinięte kraje afrykańskie. Horrendalne ceny gruntu i górzyste położenie miasta powoduje, że branża budowlana nie nadąża z konstrukcją mieszkań dla stale napływającej ludności, przez co na rynku nieruchomości powstała absurdalna bańka spekulacyjna.
Z medianą hongkońskich zarobków należy pracować 20 lat (nie wydając przy tym na nic innego), by uzbierać na przeciętne mieszkanie. Ponad dwa razy więcej niż w słynących z wysokich cen nieruchomości Londynu czy San Francisco i prawie 4 razy więcej niż w Nowym Jorku. Przy płacy minimalnej nieprzekraczającej 5 USD, 210 tysięcy ludzi musi niekiedy z całymi rodzinami wynajmować pokój-klatkę w nielegalnie podzielonych apartamentach, o średniej powierzchni 4,5m². Ci bardziej szczęśliwi, żyjący na 10m², muszą na ten cel przeznaczyć ponad 500 USD miesięcznie. Od ruchu parasolek w 2014 roku mediana wynajmu mieszkania wzrosła aż o 25%. Hongkong jest drugim, po sąsiadującym Macau najgęściej zaludnionym miastem świata, jednak w statystykach tych uwzględniana jest zazwyczaj cała powierzchnia terytorium, pokryta w większości wzgórzami i gęstym lasem. W rzeczywistości jest to najbardziej ciasne miejsce na ziemi i tylko niewielkiej części najbogatszych, nazywanych w Hongkongu tycoon’ami służy ultra wolnorynkowy system.
Perspektywa Chin
Nic dziwnego więc, że we wrześniu przewodniczący Xi Jinping zadeklarował, że rozwiązanie ekonomicznych wyzwań terytorium to „jedyny złoty środek na rozwiązanie wszystkich problemów Hongkongu”. Powiązana z KPCh firma, zadeklarowała pod koniec września, że odda pod budowę mieszkań socjalnych 28 hektarów należących do niej gruntów na terytorium Hongkongu. W październiku Carrie Lam ogłosiła przeznaczenie nawet 1150 hektarów na cele mieszkaniowe. Planuje się również wprowadzenie ułatwień do nabywania mieszkań oraz uruchomienie funduszu finansującego ich budowę.
Według narracji Pekinu, całemu zamieszaniu w Hongkongu winne są obce siły chcące ingerować w sprawy wewnętrzne Chin. Po wszczęciu procedury przyjęcia wspomnianej wcześniej Ustawy o Prawach Człowieka i Demokracji w Hongkongu oraz aferze z NBA (manager zespołu Huston Rockets poparł Hongkończyków na Twitterze, na co Chiny odpowiedziały zerwaniem kontraktów telewizyjnych z całą ligą) Xi Jinping publicznie ostrzegł, że „każda próba podzielenia Chin zostanie zmiażdżona, a kości jej orędowników zostaną połamane”. Państwowe media propagują teorie, że najzagorzalsi protestujący byli trenowani, a nawet opłacani przez Zachód. Pasuje to do obrazu pokazywanego w telewizji, jak Hongkończycy wołają o pomoc międzynarodową przed konsulatami USA i Wielkiej Brytanii wymachując przy tym zagranicznymi flagami. W tym świetle, jakiekolwiek ustępstwa wobec protestujących mógłby zostać odebrane w Chinach jako kapitulacja w stosunku do obcych mocarstw.
Prawdziwym źródłem protestów jest oczywiście odrębność Hongkongu od Chin kontynentalnych, czego Pekin jest doskonale świadomy. W nadchodzących latach można się spodziewać próby eliminacji tożsamości Hongkończyków poprzez napływ imigrantów spoza miasta, promocję języka mandaryńskiego, propagandową edukację, dalsze tłamszenie opozycji, a nawet wprowadzenie cenzury. Jest to jednak wyzwanie z którym Chiny planowały uporać do 2047 roku, a nad protestami trzeba zapanować tu i teraz.
KPCh uważa również, że radykalizacja protestów nie przyniesie im poparcia międzynarodowego i prędzej czy później doprowadzi do zmęczenia sytuacją większości społeczeństwa i co za tym idzie, ich wyciszenia. Chińskie media opisując wydarzenia w Hongkongu nazywają zachowanie protestujących biskie terroryzmowi. Donosi się o przypadkach podszywania się funkcjonariuszy bezpieczeństwa pod protestujących, co ma na celu podsycanie agresji i ukazanie prodemokratycznych manifestacji w negatywnym świetle. Nie można jednak z całą pewnością powiedzieć jaka część niemal anarchistycznych aktów jest prowokacją czy oddolną inicjatywą mieszkańców. Pod koniec listopada, spośród nich aż 83% za wzrost przemocy winiło rząd. Według innych sondaży opinii publicznej aż 51,5% z nich nie ma żadnego zaufania wobec służb porządkowych, podczas gdy przed eskalacją protestów było ich zaledwie 6,5%. Przy takiej determinacji społeczeństwa, dolewanie oliwy do ognia może obrócić się w drugą stronę i tylko pogorszyć sytuacje.
Nie widać szczęśliwego zakończenia
Swoistym sprawdzianem nastawienia mieszkańców do chaosu w Hongkongu były wybory do rad dzielnicowych z 25 listopada. W podziale na mandaty, siłom prodemokratycznym udało się uzyskać prawie 86% z nich, co jest ponad dwukrotną poprawą z poprzedniej elekcji z 2015 roku. Wpływ samorządów na politykę jest jednak niewielki, więc traktując te wybory jako manifest wobec protestów należy się przyjrzeć liczbom bezwzględnym. Przy frekwencji 71,2% (47% w 2015) siły prodemokratyczne wybrało 1,67 miliona osób (57,1%), co jest ponad trzykrotną poprawą w stosunku od 2015 roku. Przy wyższej frekwencji partie pro-pekińskie również odnotowały wzrost, niemal o pół miliona mieszkańców osiągając łącznie 1,23 miliona poparcia. Zwycięzca wyborów jest jasny, jednak Pekin prawdopodobnie będzie kontynuował grę na czas i usilnie próbował zmęczyć Hongkończyków. Po niemal pół roku mobilizacja protestujących i wsparcie mieszkańców była jednak na tyle silna, że ryzyko eskalacji wciąż utrzymywało się na wysokim poziomie.
W takim przypadku spekulowało się o najczarniejszym scenariuszu, (choć jego prawdopodobieństwo było wówczas minimalne) czyli bezpośredniej interwencji militarnej. Na ulicach widywano już stacjonujące na stałe na terytorium chińskie wojsko. Jego działania ograniczały się do służenia przykładem sprzątając po zamieszkach i naprawiając zniszczone dobra publiczne. Użycie tych sił do pacyfikacji protestów byłoby jednak czymś znacznie poważniejszym. Sam Xi Jinping podchodził do tej opcji ostrożnie, zaznaczając, że „byłby to krok w jedna stronę, o daleko idących konsekwencjach”. Najpierw musiałby zawieść wszystkie inne sposoby jak wprowadzenie stanu wyjątkowego, brutalne zastraszanie protestujących, czy porażka w ich wycieszeniu w kolejnych miesiącach. Szansa na interwencja wzrosłaby, jeżeli pro wolnościowe ruchy miałyby się rozlać na kontynent, do czego w przypadku braku stanowczych kroków i kontynuacji manifestacji mogłoby prędzej czy później dojść. W jej skutek USA i UE uderzyłyby w Chiny znacznie silniejszymi sankcjami. Hongkong bezpowrotnie straciłby swój status, a międzynarodowy biznes zniknąłby stamtąd z dnia na dzień, powodując problemy finansowe dla samej ChRL. Mimo uzależnienia od eksportu, może to być jednak cena jaką Pekin byłby gotów zapłacić w obronie swojej integralności. Jego determinacja w tej kwestii będzie zawsze większa od możliwości Zachodu, który na wojnę za Hongkong nie pójdzie. Z drugiej strony byłby to koniec marzeń KPCh o pokojowym zjednoczeniu z Tajwanem.
Należy bowiem pamiętać, że projekt jeden kraj, dwa systemy był pierwotnie przeznaczony dla Tajwanu, a Hongkong miał służyć jako przykład perfekcyjnego i pokojowego zjednoczenia. Chińczycy po drugiej stronie Cieśniny Tajwańskiej z niepokojem oberwali eskalację protestów. 11 stycznia odbyły się tam połączone wybory prezydencko-parlamentarne. Według sondaży, jeszcze w czerwcu przed wybuchem protestów większym poparciem cieszył się kandydat prawicowego Kuomintangu. Rządy tej partii w latach 2008-2016 znacząco zbliżyły ekonomicznie wyspę do kontynentu. W 2014 roku Tajwańczycy podczas tzw. rewolucji słoneczników zaprotestowali przed podpisaniem kolejnej umowy handlowej z Chinami, obawiając się zbyt dużego uzależnienia gospodarczego od Pekinu i na jej fali w 2016 roku do władzy doszła Demokratyczna Partia Postępowa (DPP) z panią prezydent Tsai ing-Wen na czele. Partia ta, w przeciwieństwie do Kuomintangu, jest zwolennikiem odrębności wyspy i dąży do ogłoszenia niepodległości Tajwanu. Takiej możliwości nie dopuszcza do Pekin, dla którego oznaczałoby to zerwanie z tradycją Republiki Chińskiej i konieczność interwencji militarnej. Obawa przed KPCh nakręcana przez sytuacje w Hongkongu ponownie zdaje się służyć DPP, gdyż Tsai ing-Wen uzyskała 11 stycznia reelekcję z wynikiem 57,13%.
Wszystko albo nic
23 października, po 18 miesiącach w areszcie, na wolność wyszedł Chan Tong-kai. Policja w Hongkongu nie miała podstaw by więzić go dłużej, a jako że umowa o ekstradycji jest martwa, deportacja na Tajwan i odpowiedzenie zarzutom o morderstwo również mu nie groziło. Moment jego wyjścia uwieczniły liczne kamery, jednak prasa na drugi dzień z powrotem skupiła się na paraliżujących miasto protestach. Umowa o ekstradycji spowodowana sprawą Chana i Poon nie była już bowiem ich powodem. Hongkończycy poczuli, że nadszedł moment kiedy zadecyduje się przyszłość miasta w jakim przyjdzie im żyć w nadchodzących latach. Gotowi do męczeńskich aktów deklarują, że nie poddadzą się póki nie osiągną celu. Nieskuteczne atrybuty protestujących jak parasolki i magnetofony zostały zastąpione przez koktajle Mołotowa i kostkę brukową. Desperację i brak perspektyw na proste zakończenie obrazuje nowy slogan, który trafił w listopadzie na barykady: „Jeśli spłoniemy, wy spłoniecie razem z nami”.
Autor: Tomasz Obremski